
Śnieg utrzymywał się już kilka tygodni, pokrywając świat i jego ciemną, pozbawioną życia powierzchnię puszystą, białą pierzynką. Teraz wszystko wydawało się takie czyste i świeże. Przyciągające, zwłaszcza dla kogoś, kto do tej pory znał nową porę roku jedynie z patrzenia przez okno z małego łóżeczka i z opowiadań mamy. Wychodziła, odrywała kawałek białego puchu i kładła na parapet. Potem lepiły bałwanka.
Dziś wielki dzień. Ktoś po raz pierwszy od kilku tygodni wyjdzie z domu na świeże powietrze. Mała Emilka jeszcze raz nie dała się chorobie. A choroba dla tego dzieciątka znaczyła tak wiele! O wiele za dużo, jak na możliwości uniesienia owego ciężaru przez młodziutką psychikę i trzyletnie płucka. Wiara i pragnienie wyjścia do ogródka, w którym nowy porządek zaprowadziły miliony wirujących na wietrze śnieżynek, kładących się potulnie na puszystej powierzchni, w końcu zwyciężyły. Wołały ją teraz po imieniu.
Zaraz wyjdzie, za chwilkę. Stoi już ubrana tuż przy drzwiach, ale jeszcze przy oknie. Musi trochę poczekać. Jeszcze chwileczkę, która to chwileczka ma się jednak jakoś do wieczności. Może tak, jak pokonanie jednej przełęczy do zdobycia góry. Trzeba popatrzeć, jak to robi siostra. Z racji wieku i doświadczenia zna lepiej możliwości zabawy ze śniegiem. Trzeba wszystko dokładnie zapamiętać, żeby jak najlepiej wykorzystać swój czas, bo później znowu zmiana. I może jeszcze jedna.
Czas się skończył. Drzwi się otworzyły i wezwana przez mamę siostrzyczka wkrótce pojawiła się w progu. Zdjęła szybko buciki i zanim zdążyła się cała rozebrać, Emilka nurkowała już w białym puchu. Do następnej zmiany.
Zmierzch nadszedł szybko. Dziewczynki grzały się teraz w domu, obmyślając plany na następny dzień. O ile ciekawsza byłaby zabawa, gdyby tak można bawić się we dwie… Marysia widziała nie raz bawiące się na śniegu dzieci. Zawsze było ich więcej. Razem można ulepić większego bałwana, czy ogłosić jakąś bitwę śnieżną… Marysia miała już pomysł:
- Mamusiu, pomódlmy się o buciki!
W pokoju zaległa jakaś dziwna cisza. Obciążona tysiącem uczuć, myśli i … uczuć, które musiały zostać stłumione nim się pojawiły, bez ujścia, bez eksplozji, dusząc się gdzieś w sercu. Trzeba zareagować i trzeba się zgodzić, tylko jakoś nie sposób wydobyć słowa. Tak cicho! Nic się nawet nie gotuje i nie będzie zaraz kipieć. Podłoga nie skrzypi, bo nikt się nie rusza. Nawet maleńka Agatka … Po prostu śpi.
- Marysia…
- Proszę, Mamusiu! Pan Jezus nam da!
Dlaczego z tym wyskoczyła właśnie teraz, kiedy nie było pieniędzy na nic? A na buciki to już najbardziej! Przecież wiedziała. I jej głos taki radosny, przepełniony nadzieją… Dlaczego uczyli je tak bardzo wierzyć? Żeby jedno rozczarowanie zabiło to wszystko?
- Możemy pomodlić się o buciki. Pan Jezus nam da! Mamusiu?
- Dobrze, poczekajmy, aż wróci Tatuś. - Niełatwo było przerwać tę ciszę, ale jeszcze trudniej byłoby ją ciągnąć.
Tatuś wrócił w końcu. Czekały na niego nie długo i nie krótko. Minęła chwilka i długa wieczność. Nie było już dziwnej ciszy. Pomysły dziewczynek zwykle przyjmował spokojnie. Po minie nie dało się poznać, co myśli. Stanęli wszyscy razem przy łóżeczku Agatki i pomodlili się o parę bucików.
Potem poszli spać. Posnęli ani zbyt szybko ani zbyt wolno. Trudno określić obraz tej nocy. Bała się jutra, spojrzenia i pytań dzieci, łez zawodu Marysi. Ona tak bardzo wierzyła… Wstawała do Agatki i raz i pięć. Nie ważne. Potem spała i nie spała. Nie pamiętała, jak minęła noc i nie miała pojęcia, jak wytłumaczyć to dzieciom. Teraz musiała zmierzyć się z porankiem.
Czas biegł swoim tempem. Nieważnym. Mała Agatka trochę popłakiwał. Normalne przy pierwszych ząbkach. Ktoś coś powiedział, komuś coś spadło, ktoś dzwonił do drzwi. Pani Basia! Przepraszała za tak wczesna wizytę ( sobota-siódma rano). Nie wiedzieć dlaczego znajomy sprzedawca ofiarował jej trzy pary nowiusieńkich bucików mówiąc:
- Basiu! Ty na pewno wiesz co z nimi zrobić!
Wyjęła z torby trzy pary dziecięcych bucików – jedne za drugimi, aż się w głowie zaczęło kręcić. To nie był sen. Ostatnia noc nie trwała długo, ale się skończyła. Numery stópek każdej z dziewczynek. Tak jakoś…wyszło wszystkie pasują jakby szyte na miarę i nawet nie chodzącej jeszcze Agatce się dostało… Będą mogły razem biegać po śniegu. Dopóki Emilka jest zdrowa…